Myśl, że mogę żyć, u mnie akurat nie wywoływała przerażenia. Byłam pewna, absolutnie pewna, że już umarłam.
Sam proces umierania, unicestwienia cielesnej powłoki, był czystą formalnością. Moja dusza, moja istota
emocjonalna, czy jak zechcecie nazwać ten wewnętrzny świat, który nie ma nic wspólnego z fizyczną egzystencją,
zniknęła już dawno, umarła i nawet ją pogrzebano. Został po niej jedynie cholerny, rozdzierający ból, zupełnie jakby
rozgrzane do czerwoności szczypce zamknęły się wokół mojego kręgosłupa i rozgniatały nerwy.